Słyszeć…
Takie proste życzenie. Marzenie.
A może raczej niema prośba…
Czasem tak mało chce człowiek od życia, a dostaje tak dużo… rozczarowań
W tym roku w czerwcu przeszłam 3 operację lewego ucha.
Przebieg mojej historii macie TUTAJ , tutaj 1 OPERACJE lewego ucha
2 OPERACJE lewego ucha no i 3 OPERACJE
Wszystkie bez efektu…
Podczas mojej ostatniej operacji Prof. dr hab. n. med. dr h.c. multi Henryk Skarżyński poinformował mnie, iż prawe ucho ma tryb pilny.
Ale to JUŻ do operacji.
No i tak się stało.
Pod koniec września dostałam informację, iż w październiku wracam. Jednakże termin ulegał lekkiemu przesunięciu i ostatecznie ustalono,
iż stawiam się 6 listopada w Kajetanach.
5 listopada, zwarta i gotowa wsiadłam do pociągu do Warszawy…
W głowie skupienie, w sercu obawa… Jechałam, bo jechałam.
Bez emocji większych, bez nastawiania się na cuda.
3 razy już to przechodziłam… co będzie to będzie.
Jaki mam wpływ?
Wieczorem dotarłam do mojej kuzynki, gdzie przenocowałam i rankiem we wtorek zameldowałam się w kolejce, godzina 10.00
Miłe panie sprawdziły moje uszy, stan uzębienia
(nawet zostałam pochwalona! ;-P ) i nadeszła próba stroikowa
Panienka zrobiła ŁUP o fotel i do głowy…. cisza
ŁUP… do głowy i cisza…
Patrzy na mnie… pyta: NIC?
Więc ze stoickim spokojem po raz kolejny opowiadam,
iż na mnie te próby nie działają, nigdy ich nie słyszę, może pukać i godzinę…
Tylko w zębach czuje.
I co? Z niedowierzaniem ŁUP i… w zęby!!!
Uhhhhh…ja bym też jej tak ŁUP za to…
Dostałam żółte papiery ( hehehe) i udałam się na badania.
Na pięterku u przemiłego pana
(który zawsze nosi genialne koszule i pasujące do tego skarpetki! No mega no!) odbyłam badania szerokopasmowe… pół godziny.
Po czym Pan zaproponował do celów badawczych kolejne badanie, którego nie robią jeszcze
(No, ale mój przypadek przecież tak ciekawy, że grzech nie badać)
Oczywiście się zgodziłam… ku nauki i szukania rozwiązań jestem ZA!
Po dobrej godzinie zeszłam na parter do badań audiometrycznych.
Patrzę pusto… ufff ale fart. Zawsze kolejka. Za mną przyszły 3 osoby.
I… wywołują ich. Po kolei.
Okazało się, że jak byłam na górze wywoływali mnie kilka razy na dole, a że mnie nie było, wywalili mój numerek.
Ponownie do lekarza prowadzącego by mój numerek uaktywnił do badań i znów pod salę, a tam… o zgrozo! tłum!
No i kolejna godzinka czekania…
A co się działo w moim brzuchu z głodu…. ahhh.
Ślinkę przełykałam, aby nie myśleć.
Burczało i to głośno!!!!
Badanie?
Pani ( ta sama co zawsze) je robiąca otwierając moje dane powiedziała, a raczej wydała dźwięk: Uuuuuuuuuu
Odpowiedziałam jej: No uuuuuu i lepiej nie będzie za 10 minut…
No i nie było. Wykres jak był tak był.
Wróciłam do pani prowadzącej.
Przyklepała mi pobyt, udałam się do poczekalni na wezwanie do przydziału pokoju.
Dotarłam ok 14.30 do salki dwuosobowej, gdzie pomieszkiwała już Małgosia.
Pokoik jak zawsze czysty, ładny, z łazienką, szafą i telewizorkiem
Standard.
Czym prędzej pomknęłam do szpitalnej restauracji w myślach mówiąc… niech będzie pomidorowa, niech będzie pomidorowa…
A była…. GROCHOWA (dobrze, że nie bigos jak mi wróżyła pewna osoba 😛 )
Zjadłam ze smakiem, odliczając już czas do wydęcia mojego brzucha…
Reszta dnia upłynęła spokojnie…
Kolacja, wydanie piżamek, pobranie krwi (postanowili sprawdzić mi grupę krwi, gdyż miałam legitymacje dawcy krwi) i leżing….
Dzień ZERO
Pobudka 5.30.
Dokładne mycie ciała i włosów płynem dezynfekcyjnym i czekanie.
Zdążyłam wyjść z łazienki, gdy usłyszałam Latosińska idzie w pierwszym rzucie (moja sąsiadka także) ubierać się i czekać
No to wysmerfowałam się i grzecznie czekałam.
Po pół godzinie zawołali mnie. Poszłam.
W samej piżamce ( a kurka piździło po plecach, ale zabroniła mi bluzy bo potem oni nie mają czasu pilnować gdzie co trafi)
Pielęgniarka podejrzliwie patrzyła co ja niosę w ręku, wytłumaczyłam,
że pudełeczka na aparaty.
Ona pyta czy muszę?
Tak muszę, bo się nie dogadam z nikim bez tego.
Ok, odpuściła.
Weszłam do hobbitonu gdzie siedziały już 3 zestresowane osoby.
Siadłam, zamknęłam oczy i czekałam…. dobre myślę pół godziny.
Zmarzłam jak jasna cholera…
Przyszli po mnie.
Weszłam do znanego mi już pomieszczenia… położyłam się na JAK ZWYKLE wąziutkim łóżeczku, rękę bez wenflona wtyknęłam pod tyłek, aby nie spadała. Krótka rozmowa, maseczka… ciepło….
Anestezjolog pyta skąd dokładnie jestem….
mlaskając chyba zdążyłam powiedzieć, że z Mazur… chyba…
Bo padłam…
Pobudka.
Omg… moja głowa… O kur… ale napier….
Pulsowało, aż huczało. Walczyłam z powiekami.
A do tego ziiimnnooooo, aż podskakiwałam od drgawek.
Pielęgniarka podeszła? Zimno?
Nie kur…. tańczę!
Tak zimno mi- odpowiedziałam, i głowa mocno boli
Zapakowała mi odkurzacz pod kołdrę… poczułam ciepło… ah jak dobrze
Ketanol czy pyralgina? Zapytała…
Nie ketanol, za mocny – odpowiedziałam.
Podłączyła mi kroplówkę, zamknęłam oczy i czekałam, aż ból zmaleje…
Nie wiem ile minęło, pół godziny może 15 minut.
Otworzyłam oczy, bolało mniej…
Pielęgniarka ruszyła moje łóżko i wywiozła do małego pomieszczenia przy głównej sali wybudzeń.
Zdziwiona patrzyłam, ale nie pytałam…
Otępienie po narkozie działało i to dobrze. Obserwowałam co się dzieje. Przywozili ludzi, odwozili, znów przywozili, a ja leżałam.
Przyszła pielęgniarka, posadziała mnie do pionu, poprawiła poduszkę i poszła.
Hmmm, myślę, co jest? Coś nie tak?
Podszedł do mnie Ordynator oddziału (już go poznałam)
uśmiechną się, zajrzał mi w kartę.
Pytam- czy może mi pan powiedzieć co miałam robione?
Czy coś jest nie tak?
On do mnie: Wszystko Pani wytłumaczy profesor, przyjdzie do Pani.
Zamarłam…. chyba zobaczył moją minę, bo dodał:
wszystko się udało, proszę się nie martwić i poszedł.
Dziś trenujemy pani cierpliwość.
No kur…. serio? Niech będzie…
Po jakimś czasie zobaczyłam profesora.
Wszedł do sali, rozejrzał się po łóżkach, zobaczył mnie w pokoiku obok. Skierował do mnie swoje kroki.
Rozmowa odbyła się za zamkniętymi drzwiami, twarzą w twarz.
Mówił spokojnie, powoli, patrząc prosto w oczy.
Prawe ucho- klasyczna otoskleroza. Strzemiączko zostało usunięte, jest proteza. Klasyk. Natomiast…. to co powiedziała chwilę potem…. ah
Lewe ucho jest różne od prawego.
To co w lewym uchu się wyprawia, nie wie nikt.
Agresywnie postępuje zarastanie całkowicie kosteczek.
On uruchamia, a one stają i tak w kółko.
Powiedział: Obawiam się, że to ucho przestanie pracować, ono stanie, zarośnie. Dlatego proponuje Pani wszczepienie urządzenia za uchem, które pozwoli pracować dla protezy strzemiączka bez kosteczek słuchowych, nawet jak zarosną. Być może teraz poczuje Pani komfort słyszenia lepszy, bo prawe ucho powinno ładnie zadziałać i pomyśli pani, po co mi to. Ale to nieuniknione. Lewe ucho przestanie pracować, według analizy tego co u Pani było robione, wyników itp… (nawet nie wiecie jak dobrze przewidział). Termin pilny.
Za miesiąc.
Słuchałam i nie wierzyłam… ale , że jak!!!!????
Przeprosił, że musiałam tak długo czekać na niego, ale wiadomo, operuje ciągle. Mam czekać na powiadomienie z Kajetan.
Wróciłam do pokoju. Nie było mnie ponad 4 h… moi bliscy zeszli na 3 zawały (kilkanaście połączeń nieodebranych) bo zawsze nie było mnie 2 h.
Położyłam się i… popłakałam się…
Ile jeszcze mam znieść…!!!!
Miałam ochotę wydrzeć się światu, by dał mi spokój!
Z żalu, ze smutku, z tego co usłyszałam i pewnie po narkozie….
Próbowałam zrozumieć sens słów, które usłyszałam.
Ale jeszcze nie docierało do mnie co mnie czeka.
Myślałam tylko, profesor mnie poprowadzi. Albo On albo nikt.
Tylko on wie co mi może pomóc. Muszę mu wierzyć, poddać się.
Do wieczora dużo leżałam, apetyt był, lekkie bóle głowy, łykałam więc piguły.
Ucho zaklejone
Noc nieprzespana… kolejny dzień spędziłam jeszcze w szpitalu na obserwacji, nie bolało mocno, tylko brak snu dokuczał.
No nie mogłam spać i już!
Przy zmianie opatrunku Pani doktor mówiła jeszcze raz co chce profesor mi zrobić…
Kilka fotek szpitalnego jedzenia, które jak na szpital jest smaczne i w całkiem sporej ilości:
W piątek dostałam światło do domu. Podczas badań pani wyjęła stroik, spojrzała na mnie… nagle ten błysk w oczach i powiedziała:
Aaaaaa to pani od stroików, ok, nie robimy! Ha ha!
Nie ma to jak być rozpoznawaną.
Wypis i go home…
Na wypisie znalazłam nazwę tego co profesor chce mi zrobić…
wpisałam w internet i ZAMARŁAM
Implant… serce mi stanęło.
Łzy polały się strumieniem….
Kolejne dni w domu to bezsenność, leki, smutek i szukanie informacji w internecie, których praktycznie nie ma!
Na szczęście moja cudowna rodzinka wraz ze zwierzyńcem i grono kochanych przyjaciół i ludzi bliskich memu sercu nie pozwalało mi na doły.
Po około 3 dniach nagle zaczęłam słyszeć…PSA.
W ogóle… jakieś dziwne dźwięki… głośne, basowe… myślę…
kurka, chyba ucho trybi!
Nie pomyliłam się.
Po wyjęciu opatrunków, nie powiem, aby było WOW, WOW, WOW!
Ale było WOW.
Do samochodu wsiadłam jak do odrzutowca. Wszystko było głośne, rozumiałam nawet coś nie coś co się mówi….
Prawe ucho działało na aparacie 20 lat.
Od dobrych 10 nie działało bez aparatu wcale.
Budzik, rozmowa przez telefon, mówienie do ucha. ZAPOMNIJ.
Obecnie, potrafię bez aparatu porozmawiać przez telefon, słyszę budzik, rozmawiam z bliska bo słyszę. ONO DZIAŁA.
Wyrazić słowami co się czuje… ciężko jest wiecie.
Uwierzcie na słowo, że radość w życiu daje wiele rzeczy.
Mi, że rano wstaje i będąc w kuchni słyszę co mówią do mnie dzieci.
Nie wiem ile to będzie trwało, ale cieszę się chwilą!
Nauczyłam się już korzystać z tego co daje mi dzień.
Minęły 2 tygodnie, telefon z Kajetan. Proszę robić badania….
Wrócił na tapetę IMPLANT.
Nie ma dnia, godziny bym o tym nie myślała. totalna sinusoida…
Raz się budzę i myślę… jedziesz z koksem!
I tak ci padnie, nie będziesz słyszeć. Nie masz po co żyć!
Pracować trzeba, dzieci wychować, masz pasje, dajesz, nie marudź.
To nic takiego…
Kolejnego dnia… O kuva mać… o Ja pier….
będę miała coś w głowie, już zawsze, a może nie muszę…
dam radę pociągnę jeszcze… potem się zrobi.
Kolejny dzień: Dobra, działamy, nie ma co się rozczulać.
Zrobią, zaszyją, założysz i usłyszysz nawet jak ktoś ci dupę za ścianą obrabia.
I tak ze skrajności w skrajność.
W końcu podjęłam decyzję.
JADĘ
Już 17 grudnia o 8 rano stawiam się w Kajetanach, wyjdę na samą Wigilię
Fajny prezent pod choinkę prawda?
18 – tego będzie jeden z najtrudniejszych dni w moim życiu
Skacze na głęboką wodę kochani.
Pływać umiem… zrobię wszystko by utrzymać się na powierzchni
Czy się boję?
No raczej… ściskam poślady!
Ale wiem, że muszę.
Poniżej kilka słów o tym co mnie czeka i widzimy się kochani z Kajetan.
Dlaczego akurat ten implant?
Taki jestem wynalazek …
Standardy nie są dla mnie
5 wizyta na horyzoncie.
4 lewego ucha.
Jesteście ze mną?
IMPLANT CODACS
Obecnie w Polsce ma go mniej niż 10 osób.
Koszt 30 tysięcy złotych (ja mam na NFZ)
Informacje ze strony:
W dniu 26 czerwca 2012 r. prof. Henryk Skarżyński przeprowadził pierwszą w Polsce, a czwartą na świecie operację wszczepienia implantu CODACS.
Implant ten jest kombinacją dwóch wcześniejszych systemów – implantu wszczepianego do ucha środkowego, który wzmacnia w sposób naturalny dźwięki i implantu ślimakowego, który daje sztuczny słuch na drodze elektrycznej. System ten powstał z myślą o pacjentach, którym klasyczny aparat słuchowy nie daje wystarczających korzyści, mają niedosłuch, który nie pozwala na zastosowanie implantu ucha środkowego, a jednocześnie nie spełniają kryteriów kwalifikacji do wszczepienia implantu ślimakowego. Ta kombinacja otwiera nowe możliwości dla powyższej grupy pacjentów, którzy nie mogą teraz normalnie funkcjonować, nie rozumieją swobodnie mowy, mają ograniczone możliwości kontaktu i komunikacji.
Dzięki implantom CODACS słuch nie będzie sztuczny, to będzie naturalne wzmocnienie informacji, która dociera bezpośrednio do ucha wewnętrznego. Proces rehabilitacji, uczenia się będzie krótszy niż w typowych implantach wszczepianych do ucha wewnętrznego.
Bardzo szczere, momentami przeszywajace. Ile już przeszłaś i ile przed Tobą. Dzielna jesteś. Mimo że królik doświadczalny to cieszę się, że zaoferowali ci metodę która da ci szansę lepiej słyszeć. Chociaż dla mnie jesteś wyjątkowa nawet jak muszę coś powtórzyć ci 3 razy, albo 10 … taka Cię poznałam i taka Cię lubię:* jestem z Tobą, trzymam kciuki i pamiętaj co by się nie działo to możesz na mnie liczyć. :* to już niedługo, wytrzymam, odpoczywaj i myśl tylko pozytywnie! Wolę Cię jak myślisz „jadę z koksem” i działasz ! Kto jak nie Ty! Masz dla kogo !
Życzę Ci powodzenia. Czytam Twoją historię jakbym czytała własną. Lewe ucho operowane już „naście” razy. Ile dokładnie – straciłam rachubę. I jest bez poprawy. Prawe – dwukrotnie. I z diagnozą że wkrótce przestanie działać- zarasta jak u Ciebie.
Leczysz się w Kajetanach? Jakie u ciebie dalsze kroki?